Dwa dni po tym jak przyjechałyśmy, zadzwoniła Wiki.
- Cześć. Pamiętasz co jutro jest? Mam nadzieję, że nie zapomniałaś. - w jednej chwili pozbierałam swoje myśli, ale nigdzie nie było napisane co miało się zdarzyć jutro.
- Niestety nie pamiętam. - odpowiedziałam.
- Ach... dobra, nie będę się na ciebie gniewać, bo wiem, że masz ciężkie chwile...
- A więc co jutro jest?
- Moje urodziny. Mama zaproponowała, żebyś została na noc. Chcesz? - zapytała z nadzieją.
- Ojeju! Przepraszam cię bardzo ! Naprawdę, wybacz mi! I pewnie, że chcę u ciebie nocować! - wrzasnęłam z radości.
- To przyjdź o 10. Mam nadzieję, że wstaniesz.
- No jakbym mogła nie wstać? Do zobaczenia. - odpowiedziałam ucieszona.
Rano obudziła mnie mama. Była 8:00. O 9 byłam już gotowa. Po drodze do Wiki kupiłam jej prezent. Była to bransoletka z napisem „A + W = Best Friends Forever“. Punkt 10 zawitałam do drzwi domu Wiki. Akurat na samym wejściu byłam w wielkim szoku. Drzwi otworzył mi Tabi.
- Ale...skąd...ty...tu...co? - zacinałam się z coraz większym podziwem. Tabi bardzo musiał ją kochać, że przyjechał aż z Korei do Polski. Wiktoria musiała być zachwycona.
- Wejdź. - uśmiechnął się zniewalająco.
Po moim wejściu od razu zza rogu wyskoczyła Wika.
- CZEŚĆ! NIE WIDZIAŁAM CIĘ AŻ 2 DNI ! CZEMU MNIE TAK ZANIEDBUJESZ?! - roześmiała się.
- Hej. Nie zaniedb... - nagle usłyszałam znajomy głos z pokoju obok. - ... kogoś jeszcze zaprosiłaś ?
- Wejdź tam, a sama się dowiesz. - mówiła tajemniczo.
Weszłam do pokoju. Moje serce się radowało, a za równo zaczęło kłuć tak jak jeszcze nigdy. Słyszałam tylko pisk w uchu. Zemdlałam. Do moich uszu doszło tylko „ zadzwoń po karetkę ! „ Jak to nie mają już żadnej karetki ! „ Zrób coś!“. W pewnej chwili poczułam, że ktoś mnie podnosi. Zaczął biec. Bardzo szybko. Miałam tego świadomość, ponieważ bujało mną na wszystkie strony. A serce tego kogoś waliło jak oszalałe. Tylko to zapamiętałam do chwili, kiedy ocknęłam się w szpitalu. Jeszcze nie doszłam do siebie, by otworzyć oczy, więc udawałam, że śpie. Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do sali i siada na krześle obok mojego łóżka.
- Przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło. - od razu poznałam, że to Smoczy. - Nie wiedziałem, że tak zareagujesz na mój widok. To wszystko przeze mnie. Gdybym wtedy ci powiedział, że zachowywałem się tak agresywnie tylko dlatego, bo nie chciałem skrzywidzić Tabiego i odebrać mu ciebie. Było mi z tym naprawdę ciężko. Gdybym wtedy na korytarzu ciebie sobie nie odpuścił wszystko potoczyłoby się inaczej... saranghae. - chwycił mnie za rękę i pocałował w czoło. Potem odsunął krzesło z lekkim piskiem i wyszedł z sali. Nie wytrzymałam, musiałam się uśmiechnąć. Byłam taka szczęśliwa. Miałam też nadzieje, że nie odszedł gdzieś daleko. Z tą myślą przewróciłam się na drugi bok i zasnęłam.
Obudziłam się w nocy. Była 1 nad ranem. Zobaczyłam jak Wiki i Tabi siedzą przy mnie z zaspanymi oczami.
- Obudziła się. - powiedziała w tym samym momencie, szturchając łokciem T.O.P’a. - i jak się czujesz ? - widać, że była bardzo zmartwiona i niewyspana.
- Dobrze. Gdzie Kwon? - zapytałam.
Wiki zrobiła smutniejszą twarz niż miała. Poczułam, że to nie będzie dobra wiadomość. Może lepiej było się nie pytać.
- Wyjechał. - powiedziała zdecydowanie.
- Yhym...BĘDZIE wyjeżdżał za godzinę. - poprawił Tabi.
- Gdzie ? - zapytałam zmartwiona.
- Do Korei. Obwiniał się, że to wszystko jego wina. I lepiej żeby już nigdy nie pokazywał się tobie na oczy. - wytłumaczyła.
W tej samej chwili wyskoczyłam z łóżka szpitalnego i złapałam wystające z kieszeni Tabiego kluczyki do samochodu. Słyszałam za sobą słowa „ stój ! „ co ty wyprawiasz ?„. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Z całych sił biegłam do parkingu samochodowego, w dodatku na bosaka i w samej piżamie dwuczęściowej. Wsiadłam do samochodu Tabiego. Nie miałam prawa jazdy, ale kiedyś tata trenował mnie i mniej więcej wiedziałam jak prowadzić.
Zapaliłam silnik i powiedziałam sama do siebie „ RAZ SIĘ ŻYJE! „
Mknęłam przez miasto jak szalona, w końcu jechałam 300 km/h.
Po 15 minutach byłam na lotnisku. Szybko wyskoczyłam z auta i pobiegłam do kasy biletowej. Oczywiście nie kupiłam biletu, bo nie miałam tyle pieniędzy, więc sprawnie przecisnełam się przez ochroniarza i kasjerkę. Po chwili byłam już na lotnisku, gdzie startowały samoloty. Popatrzyłam na koniec pasa startowego. Spóźniłam się. Samolot z nazwą Korean’s Dream właśnie odleciał. Znów miałam wrażenie, że za chwilę stracę przytomność. I tak był moment zawahania i leciałam w stronę ziemi...wtedy...ktoś mnie złapał.